Któregoś dnia po śmierci mojej teściowej mój młodszy syn zobaczył leżący na stole dokument.
– Babcia miała świadectwo z paskiem? – zdziwił się.
– To jest akt zgonu – wyjaśniła moja żona.
– Babcia miała akt zgonu z paskiem?
Niezłe! – pomyślałem. Przecież o to właśnie
chodzi, żebyśmy mieli akt zgonu z paskiem.
Tylko wtedy życie jest dobre, gdy kończy się dobrą śmiercią. A jaka ta śmierć musi być, żeby była dobra? A choćby taka, jak pani Kazi, która przed laty pracowała w „Gościu Niedzielnym”. Przytomność straciła w budynku redakcji, gdzie odwiedzała koleżankę. – Ścielę ci się do stóp -powiedziała w ostatnim błysku świadomości.
A właściwie w przedostatnim. Bo kilka godzin później, gdy leżała w szpitalu, odwiedził ją tamtejszy kapelan, mój przyjaciel. Opowiadał mi potem, co się wydarzyło. Gdy podszedł do jej łóżka, powiedział: „Szczęść Boże, pani Kazimiero”. Na to kobiety z sąsiednich łóżek: „To na nic, proszę księdza, ona nie reaguje, była tu jej rodzina, byli lekarze, nie było żadnego kontaktu”. W tym momencie pani Kazia otworzyła oczy i powiedziała ze słabym uśmiechem: „Szczęść Boże”. Chciała przyjąć sakrament chorych, biła się w piersi w czasie aktu pokutnego i powtarzała słowa modlitwy „Ojcze nasz”. Potem znowu straciła przytomność i już jej nie odzyskała do śmierci, która nastąpiła kilka godzin później. Warto chyba dodać, że pani Kazia należała do Apostolstwa Dobrej Śmierci.
Słowa „dobro” i „śmierć” dziwnie kontrastują w naszej wyobraźni, bo wyobraźnia sięga wyłącznie do doświadczeń ziemskich. Z tej perspektywy w śmierci niczego dobrego nie ma. Dobra śmierć to pojęcie zrozumiałe tylko dla ludzi patrzących na ten moment od strony nieba. Stamtąd widać to absolutnie wyraźnie, ale my, śmiertelnicy, możemy to zobaczyć tylko wiarą.
Słuchałem ostatnio w aucie „Ouo vadis” z płyty, która była dołączona do „Małego Gościa”. Już prawie wszystko zapomniałem z czasów szkolnych lektur. Na nowo więc uderzyła mnie myśl, jak wielkim przełomem było chrześcijaństwo w świecie pogańskim.
Oto ludzie bezskutecznie goniący za szczęściem nagle uświadomili sobie, że to pragnienie zostanie zrealizowane w pełni – ale nie drogą uciekania przed śmiercią, lecz przez przyjęcie Chrystusa, który śmierć zwyciężył. Szczególnie poruszyła mnie literacka wizja przemowy św. Piotra do chrześcijan przerażonych pierwszymi prześladowaniami. Gdy udręczeni ludzie wołali z rozpaczą do Boga o ratunek, apostoł przypominał wiernym, że Jezus pierwszy przeszedł tę drogę. „Zali On wam to jedno życie obiecał? Oto przychodzi do was i mówi wam: »Pójdźcie drogą moją«, oto podnosi was ku sobie, a wy czepiacie się ziemi rękoma, wołając: »Panie, ratuj!«”.
No właśnie. Życie na ziemi nie jest ocaleniem. Śmierć w ramionach Jezusa – to jest ratunek. I to jest dobra śmierć.
Źródło: F. Kucharczak, Gość Niedzielny 2015/43, s. 39